— Mnie się to wydaje dość głupie.
— Przypomnienie o umowie zawsze wydaje się głupie ludziom niedotrzymującym umów. Rozumiem, że uważasz to za głupie. Czy rozumiesz, że to, co teraz mówię, to część treningu?
— Ktoś mówił, że możliwe byłoby dostanie zwrotu pieniędzy. Czy to prawda?
— To prawda. Trener w odpowiednim momencie powie ci, jak się wycofać i otrzymać zwrot pieniędzy.
— W porządku.
— Dziękuję — mówi Richard. — Pozostaniecie na swoich krzesłach przez cały czas, poza przypadkami, kiedy otrzymacie ode mnie albo od trenera polecenie, byście wstali, albo też kiedy zostaniecie wezwani do wypowiedzenia się. Po każdej przerwie zajmiecie inne krzesło. Jeśli poczujecie, że musicie zwymiotować, podnieście dłoń, a asystent przyniesie wam torebkę. Jeśli potrzebujecie chusteczki, podnieście rękę, a asystent przyniesie wam chusteczkę. Jeśli macie wymiotować, trzymajcie torebkę blisko twarzy i wymiotujcie. Kiedy skończycie wymiotować, asystent zabierze od was torebkę i da wam nową. Nie wolno wam iść do łazienki, z wyjątkiem specjalnych przerw ogłoszonych przez trenera. Nie wolno wam palić w tej sali. Podczas tej sesji treningowej, przez następnych dziesięć dni, nie będziecie pić alkoholu, zażywać jakichkolwiek narkotyków, środków halucynogennych ani żadnego innego środka pobudzającego czy uspokajającego, o ile nie macie na to wydanej przez lekarza recepty i ten środek nie jest absolutnie niezbędny dla waszego zdrowia. Zalecamy, byście nie praktykowali żadnej formy medytacji w czasie tego okresu. Tak, Hank?!
— Do moich zawodowych obowiązków należy wypicie szklanki piwa, wina czy szkockiej z klientami. Czy będę mógł zostać zwolniony z tej części umowy?
— TWOI KLIENCI PRZEŻYJĄ, JEŚLI NIE WYPIJESZ PIWA. DOTRZYMAJ UMOWY. Dziękuję.
— Niektórzy z was, z powodu jakichś medycznych przypadłości, są na tym, co my nazywamy „listą specjalnych pozwoleń”. Proszę, żeby każdy, kto…
Asystent Richard spędza piętnaście minut na zebraniu osób znajdujących się na „liście specjalnych pozwoleń” (na przykład lekarz stwierdza, że muszą chodzić regularnie do toalety albo muszą regularnie brać jakieś lekarstwo) na środku ostatniego rzędu, a ci, którzy tam siedzą, przemieszczają się na właśnie zwolnione krzesła.
Pada jeszcze kilkanaście pytań na tematy takie, jak palenie, alkohol, torebki do wymiotowania, robótki na drutach, możliwość zdjęcia marynarki, guma do żucia, zamykanie oczu, kiedy będą przerwy, długość dzisiejszej sesji, załatwienie sobie transportu do domu, definicja medytacji oraz przypomnienie przez Richarda o dwóch lub trzech pomniejszych zobowiązaniach powziętych przez uczestników.
Potem, tak samo nagle jak się pojawił, Richard schodzi z estrady i środkowym przejściem między krzesłami idzie na koniec sali. Platforma jest teraz pusta. Uczestnicy sesji pozostają pełni szacunku, a może nawet lęku.
Nic się nie dzieje. Scena pozostaje pusta. Niektórzy wiercą się niecierpliwie, ale większość, po tych wszystkich długich, często się powtarzających przypomnieniach zobowiązań, oraz wielu, często trywialnych pytaniach na ich temat, czuje się psychicznie przytłumiona i siedzi spokojnie. Mijają cztery minuty, pięć minut, potem sześć, i nerwowe napięcie rośnie. Cisza pogłębia się. Jedyne dźwięki, jakie słychać, to z rzadka dobiegające z oddali klaksony samochodów.
I wtedy, w końcu, drugi człowiek szybko idzie przez środkowe przejście, wchodzi na estradę, zbliża się do niewielkiego pulpitu i otwiera spory zeszyt, który z sobą przyniósł. Jest młody, może mieć niewiele ponad trzydziestkę, starannie ubrany, ciemnowłosy i przystojny. Tabliczka na jego piersi mówi, że to Don.
Krótką chwilę spogląda na widownię, jego wzrok nie jest ani przyjazny, ani też wrogi. Potem kieruje spojrzenie w dół, na swój zeszyt, i zaczyna go kartkować. Kanty na jego spodniach są tak zaprasowane, że wydają się zdolne rozcinać papier. Jego buty lśnią. Koszulę ma rozpiętą pod szyją. Nie wygląda jak Werner Erhard.
Studiuje swój zeszyt co najmniej przez minutę, a w tym czasie cisza jeszcze się pogłębia. Potem po raz drugi spogląda na uczestników sesji. Rzuca spojrzenie w prawo, potem prosto na środkową część widowni, wreszcie w lewo. W końcu zaczyna mówić — jego głos, tak samo jak głos asystenta Richarda, jest nienaturalnie głośny, mocny i dramatyczny.
— NAZYWAM SIĘ DON MALLORY. JESTEM WASZYM TRENEREM.
Przystaje, i coś w jego absolutnej pewności siebie, jak też w jego pewności i niezwykłej sile jego głosu, wraz ze słowem „trener” sprawia, że niektórych uczestników sesji przebiega dreszcz. Twarz trenera nie ukazuje żadnych emocji, nie jest ani ciepła, ani zimna. Zadziwiające, ale przez następnych kilkanaście godzin on nie ujawni żadnej emocji. Jednak jego głos, inaczej niż głos jego asystentów, będzie się zmieniał: czasem będzie krzykiem, przeważnie natężenie będzie normalne, w niektórych momentach będzie dramatycznie ściszał głos. Będzie naśladował głosy i odgrywał role, jednak jego twarz zawsze pozostanie stoicko obojętna wobec wszystkich.
— JESTEM WASZYM TRENEREM — kontynuuje swym intensywnym, penetrującym głosem. — A WY JESTEŚCIE OSOBAMI TRENOWANYMI. JA JESTEM TUTAJ, PONIEWAŻ MOJE ŻYCIE FUNKCJONUJE, A WY JESTEŚCIE TUTAJ, PONIEWAŻ WASZE ŻYCIE NIE FUNKCJONUJE.
Przystaje i robi jeden swobodny krok w prawo od swego pulpitu, na którym spoczywa jego zeszyt. Wolno omiata wzrokiem uważnie słuchających uczestników sesji.
— Wasze życia nie funkcjonują — kontynuuje zdecydowanym głosem. — Macie wspaniałe teorie na ich temat, imponujące idee, inteligentne systemy przekonań. Jesteście wszyscy — każdy z was — bardzo rozsądni w tym, jak traktujecie swoje życie, a mimo to wasze życie nie funkcjonuje. Jesteście dupy wołowe. Nic więcej, nic mniej. A świat dup wołowych nie działa. Ten świat nie działa. Przypomnijcie sobie tylko ten dom wariatów, to miasto, przez które jechaliście, by się tutaj tego ranka dostać, a będziecie wiedzieć, że ten świat nie funkcjonuje. Spójrzcie tylko na wasze pojebane życia, a będziecie wiedzieć, że one nie funkcjonują. Zapłaciliście dwieście pięćdziesiąt dolarów za wzięcie udziału w tym treningu, aby wasze życia zaczęły funkcjonować, a następne dziesięć dni spędzicie, robiąc wszystko, co możecie, aby ten trening nie zadziałał i wasze życia mogły dalej spokojnie nie funkcjonować. Właśnie zapłaciliście dwieście pięćdziesiąt dolarów za to, by nic nie mieć z tego treningu.
Trener znowu przerywa i zaczyna chodzić tam i z powrotem przed pulpitem, a jego ciemne oczy uważnie przyglądają się uczestnikom.
— Richard właśnie wam przypomniał o zobowiązaniach, które powzięliście, by móc uczestniczyć w tym treningu. Mogę wam powiedzieć z doświadczenia — my wiemy, że wy wszyscy, WSZYSCY, złamiecie niektóre z nich. Większość z was już to zrobiła. Prosiliśmy, żebyście nie rozmawiali w tej sali balowej, od kiedy tu weszliście, i co się działo? [Przez salę przebiega fala nerwowego, niepewnego śmiechu]
Sprawa jest całkiem prosta. Łamiecie zobowiązania. To jeden z powodów, dlaczego wasze życia nie działają jak należy. Wszyscy żyjecie z przekonaniem, że jesteście kimś specjalnym, uprzywilejowaną postacią, więc możecie oszukiwać — w zeznaniach podatkowych, ze znakami stopu, żony, mężów, w kwestii kosztów reprezentacyjnych, i oczywiście w trywialnych drobnych zobowiązaniach wobec est. „Oczywiście”, powiecie sobie w jakimś momencie w przyszłym tygodniu, „co to za wielka sprawa z małym kieliszkiem wina?” albo „Dlaczego miałbym się męczyć bez mojego fajnego skręta? Est jest rygorystyczny i bez fantazji, dlaczego miałbym grać ich grę?”. Nie ma sensu dotrzymywać umowy, jeśli nikomu nie robi to krzywdy, a ponieważ wszyscy jesteście sensownymi ludźmi, złamiecie umowę.
Wszyscy złamiecie swoje zobowiązania. Nie potraficie ich dotrzymywać, a wasze życia są tak spaprane, że nawet nie wiecie, że nie potraficie wywiązać się ze swoich zobowiązań. Okłamujecie samych siebie. Zaś w waszej definicji przyjaciel to ktoś, kto godzi się znosić wasze kłamstwa, jeśli wy będziecie tolerować jego. Piękna sprawa. I niczyje życie nie funkcjonuje.
Głos trenera jest penetrująco intensywny, zimny, a jego oczy przesuwają się po uczestnikach, sprawiając wrażenie, iż są zdolne przeniknąć każdego z nich na wylot.
— Powiem wam, czego możecie oczekiwać po tym treningu — kontynuuje. „Są tu dwie części: ja mówię i wy mówicie. W tej chwili to ja mówię, ja mówię, a wy słuchacie. Ale wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: nie chcę, żeby ktokolwiek z was, dupy wołowe, uwierzył w jedno słowo, które wypowiem. Wbijcie sobie to w głowy. Nie wierzcie mi. Tylko słuchajcie.
To, czego doświadczycie w czasie następnych dziesięciu dni tego treningu, to wszystko to, czego normalnie z całej siły staracie się nie doświadczać. Odczujecie gniew. Strach. Mdłości. Wymioty. Płacz. Stłumione uczucia, z którymi utraciliście wszelki kontakt dziesiątki lat temu, znowu wypłyną na powierzchnię. Z całą pewnością wypłyną. Oczywiście wy będziecie się z całej siły starali ich uniknąć. O, jak wy, dupy wołowe, będziecie próbować uniknąć swych prawdziwych uczuć! Przejdziecie przez nudę, nieprzytomność, sen. Doświadczycie niewiarygodnego resentymentu, nawet wściekłości, na mnie, na innych uczestników treningu, na zobowiązania. Zaśniecie. Będziecie mieli wrażenie, że zaraz się posikacie w portki. Będziecie czuć, że jeśli nie dostaniecie papierosa albo nie zjecie kawałka batonika, który przemyciliście na trening, zaczniecie wrzeszczeć. Będziecie uważać, że cały ten trening to największe oszustwo od czasu kiedy ostatni raz kupiliście Most Brookliński. Będziecie chcieli się stąd wydostać. O, jak bardzo będziecie chcieli się stąd wydostać! Wszystko, wszystko, wszystko, żeby tylko uniknąć BYCIA TU W TEJ CHWILI, z waszymi prawdziwymi przeżyciami! Cokolwiek, żeby tylko nie musieć rezygnować z waszych oszustw, waszych gierek, waszych teorii, z tego całego pięknie ułożonego, racjonalnego niedziałającego bałaganu, który uczyniliście z waszego życia. Doświadczycie całej gamy negatywnych emocji, aż pojmiecie, że zrobicie wszystko, by nie musieć kończyć z waszymi gierkami i doświadczać tego, co się dzieje tu i teraz.
Będziecie mi także podawać wszystkie racjonalne powody, dlaczego wszystko, co wam mówię, jest głupie, a ja będę nadal tu stał i nazywał was dupami wołowymi, zaś wy wciąż będziecie dupami wołowymi.
Trener robi trzecią krótką przerwę i wraz ze swym notatnikiem ponownie przenosi się za swój pulpit. Choć używa ramion do podkreślania niektórych punktów podczas pewnych części swego przemówienia, teraz te ramiona swobodnie zwisają przy jego bokach. Kiedy gestykuluje, gestykuluje; kiedy nie gestykuluje, jego ramiona i dłonie pozostają w całkowitym spokoju. Trener wydaje się całkiem pozbawiony nerwowości, bez manieryzmu czy odruchowych nawyków.
— Jeśli nie sądzicie, byście mogli to wszystko przetrzymać, to chcę, żebyście SIĘ WYNIEŚLI. Idźcie na koniec sali, zwróćcie plakietkę z imieniem i nazwiskiem i wynoście się. Zwrócimy wam wszystkie pieniądze.
Ale jeśli zdecydujecie się zostać, to automatycznie decydujecie się przestrzegać wszystkich umów oraz doświadczyć gniewu, mdłości i nudy, jakie wam przed chwilą opisałem. I jeśli zdecydujecie się zostać, utrzymać wasze podeszwy w tej sali [Wykonuje gest w stronę swoich stóp], stosować się do instrukcji, i znieść, co musicie znieść, wtedy gwarantuję wam, że w następną niedzielę to osiągniecie. Możecie spać połowę czasu i być wściekli przez pozostałą połowę, ale jeśli utrzymacie swoje podeszwy w tej sali i zastosujecie się do instrukcji, osiągniecie to. To was całkiem zaszokuje…
Artykuł pochodzi z darmowego fragmentu e-book'a: "Księga est"
Zamów teraz albo czytaj dalej »
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz