3 - Wielkie oszustwo, czyli: „I za to zapłaciłem 250 dolarów?!”



To nie to, że staniecie się lepsi. Wyjdziecie stąd dokładnie tacy, jacy byliście, kiedy rozpoczynaliście. Jedynie zostaniecie „obróceni” o sto osiemdziesiąt stopni. Widzicie, jednym z waszych problemów — do którego może wam być dość trudno się przyznać — jest to, że prowadzicie samochód swojego życia, kierując go za pomocą lusterka wstecznego. Pędzicie przez życie z obiema rączkami i oboma oczkami mocno przyklejonymi do niego. Można się przy czymś takim spodziewać paru wypadków i wzięcia kilku nie tych zakrętów. A niektórzy z was za dziesięć dni będą opowiadać, jak to est dokonuje cudów, kiedy wszystko, co my tu w niektórych wypadkach robimy, to pokazanie wam, ludzie, że kierownica naprawdę się przydaje… Tak, Kirsten? Wstań. Weź mikrofon
Kirsten, szczupła brunetka z lekkim skandynawskim akcentem, wstaje i z roziskrzonym wzrokiem szybko mówi do mikrofonu.
— Jestem aktorką (kiedy uda mi się zdobyć pracę w reklamach telewizyjnych) i chciałabym się podzielić — to jest właściwe słowo? — tym, że jestem zarówno podekscytowana, jak i zestresowana tym, że tu jestem. Moja przyjaciółka uczestniczyła w sesji est i to odmieniło jej życie, ale to, co chcę powiedzieć, to to, że obawiam się, że mi się nie uda.
— Kirsten — odpowiada trener, przechodząc na tę stronę sali, gdzie ona mówi — wszystko, co musisz zrobić, to pozostać w tej sali i nie uciekać od swoich przeżyć.
— Ale obawiam się, że moje opory naprawdę są wielkie. To znaczy ja będę się starała robić to…
— NIE STARAJ SIĘ ROBIĆ CZEGOKOLWIEK — głośno przerywa trener. — Nie osiągniesz tego dlatego, że starałaś się to osiągnąć; nie osiągniesz tego, bo jesteś inteligentna, błyskotliwa i rozsądna; nie osiągniesz tego, bo jesteś dobrym człowiekiem. Osiągniesz to z jednego prostego powodu: Werner stworzył ten trening tak, że to osiągniesz.
— Dziękuję — mówi Kirsten i siada.
— Przy okazji — mówi trener, przechodząc znowu na środek estrady. — Kirsten pokazała wam, co macie robić, kiedy chcecie coś powiedzieć. Teraz ja wam powiem, co macie robić, kiedy ktoś skończył coś komunikować. Robicie tak [Klaszcze kilka razy w dłonie]. To się nazywa oklaskiwanie. Będziecie oklaskiwaniem pokazywać, że wysłuchaliście uczestnika, który skończył mówić. Czy rozumiecie? W porządku. Mówię wam wszystkim, że to osiągniecie — kontynuuje trener. — Ale nie myślcie, że to będzie łatwe. Robiliście, dupy wołowe, bajzel z waszych żyć przez okres od piętnastu do siedemdziesięciu lat, i możemy być całkiem pewni, że z całych sił postaracie się spaprać ten trening w taki sam sposób, w jaki potraficie spaprać wszystko inne.

Pierwszy sposób, w jaki będziecie chcieli to spaprać, to będzie udawanie, że jesteście tutaj, bo wasz mąż chce, żebyście tu byli, albo wasza żona, albo wasz wujek Henry za to płaci, albo szef kazał wam w tym uczestniczyć, albo artykuł w jakimś magazynie twierdził, że to będzie dobre na waszą astmę. Tak myślą dupy wołowe. Jeśli zostaniecie na tym treningu, chcę, żebyście sobie uświadomili, że jesteście tutaj, ponieważ zdecydowaliście się być tutaj. Właśnie tutaj, właśnie teraz. Chcę, żebyście zdecydowali, czy chcecie uczestniczyć w tym treningu, czy też chcecie stąd wyjść. Jeśli zdecydujecie się zostać, będziecie się czuli obrażani i prześladowani; będziecie rozstrojeni nerwowo; będziecie chcieli stąd wyjść, ale uda wam się. Jednak nie zostawajcie tu dlatego, że ktoś wam tak kazał, albo ponieważ zalecił to artykuł w jakimś magazynie lub zrobił to psychiatra. W innym przypadku idźcie sobie. Rozumiecie? Chcę, żebyście wszyscy… W porządku, tak — Jack, weź mikrofon i mów.
Jack, masywny facet z gęstymi włosami, ubrany w kolorowy garnitur, wstaje i mówi do mikrofonu. Jego głos jest niemal tak głośny, jak głos trenera.
— Jestem tutaj, ponieważ kilku ludzi, których szanuję (jeden z nich jest psychoterapeutą), zarekomendowało est, a ich zdanie wiele dla mnie znaczy. Czy jest coś w tym złego?
— Nic nie ma w tym złego — mówi trener. — Czy teraz sam decydujesz, że chcesz zostać na treningu?
— Więc… Szczerze, po tym, co dotychczas usłyszałem… Ja… Cóż, może nie, ale nieważne, jak głupie to się wydaje teraz, ponieważ oni to zarekomendowali…
— JESTEŚ DUPA WOŁOWA, JACK. Ten typ myślenia pozostawia odpowiedzialność całkowicie na kolanach twoich przyjaciół. Chcemy, żebyś TY zaczął kierować swoim życiem.
— Kieruję nim.
— WIĘC PRZESTAŃ DAWAĆ SWOIM PRZYJACIOŁOM O NIM DECYDOWAĆ. Czy decydujesz, tu i teraz, zostać w tej sali i podjąć ten trening?
— Jasne, właśnie powiedziałem… — zaczyna Jack.
— Decydujesz się zostać, ponieważ TY… DECYDUJESZ SIĘ… ZOSTAĆ. Czy to rozumiesz? Nie ponieważ Tom, Dick i Harry zalecili, żebyś został, ale ponieważ TY DECYDUJESZ SIĘ zostać. Rozumiesz to?
Jack milczy przez krótką chwilę, potem odpowiada:
— Taa… Więc dobra, myślę, że rozumiem. Taa, w porządku… Zostaję, ponieważ się na to zdecydowałem.
— W porządku. Dziękuję. [Słabe, rzadkie oklaski, kiedy Jack siada, a asystent z mikrofonem pędzi przejściem między krzesłami na swoje stałe stanowisko na końcu sali]
— W porządku, dupy wołowe, mniej niż połowa z was wyraziła uznanie po wysłuchaniu Jacka. Chcę, żeby KAŻDY z was to zrobił. Możecie albo klaskać, albo rzucać na scenę pieniądze. To albo to. Rozumiecie? Posłuchajmy! [Głośne oklaski, żadnych pieniędzy]
W porządku. Uczycie się. Jack zdecydował się zostać. Wielka sprawa! Luźno mi lata — zostanie czy odejdzie. Nie obchodzi mnie też, czy ktokolwiek z was zostanie albo odejdzie. Dwanaście tysięcy ludzi czeka, aby dostać się na ten trening. To wasze życie, wy ożyjecie albo nie, nie ja. Moje życie funkcjonuje niezależnie od tego, czy przejdziecie ten trening, czy pójdziecie na film porno.
Od was to zależy. To wy musicie zdecydować się przekształcić własne życie. Ja tego za was nie zrobię. Tylko wy możecie to zrobić. Wszystko, co mogę zrobić, to odgrywać trenera w tym treningu. W istocie jesteście doskonali tacy, jacy jesteście, ale na razie to do was nie trafia. W każdym razie wiemy, że nie potraficie zmienić swego życia w sposób, w jaki próbowaliście je zmienić, ponieważ dlatego właśnie wasze życie nie funkcjonuje. Możecie tylko zdecydować się przejść ten trening, pozostać w tej sali, wykonywać instrukcje i przyjąć to, co wam się daje. Albo też możecie sobie pójść. Teraz. Pełny zwrot pieniędzy. To wasze życie, wasz wybór, nie mój…
Trener milknie i wolno spogląda po sali. Podnoszą się dwie dłonie.
— Tom — woła trener do jednej z tych osób. — Wstań. Weź mikrofon.
Tom, młody człowiek z brodą, w okularach i z różańcem, z trudem trzyma mikrofon. W końcu mówi:
— Mówili mi, że ten trening to taki oświecający program Zen — stwierdza chrapliwym głosem. — A zamiast tego wszystko, co od godziny słyszę, to jak bardzo pozbawiona centrum3 osoba — czyli ty — wygłasza masę głupich ogólników, które mogą się odnosić do niektórych, ale na pewno nie do wszystkich. Nie rozumiem, co tu się dzieje.
— To wspaniale, Tom. Już uczyniłeś znaczniejszy postęp niż większość ludzi w tej sali. Wy, dupy wołowe, myślicie, że wiecie, co się dzieje i że żyjecie pełnią życia. A ty, Tom, przyszedłeś na ten trening z piękną teorią na temat tego, czym jest est — że to oświecający program Zen — i zdecydowałeś się nie zwracać uwagi na nic, co do niej nie pasuje. Zgadnij, ile uzyskasz, idąc przez życie w taki sposób?
— Może się mylę co do tego, czym est ma być — mówi Tom, marszcząc czoło — ale wy wszyscy jesteście w błędzie, mówiąc, że niczyje życie nie funkcjonuje. Potrafię rozpoznać fałszywe uogólnienie i to mi się nie podoba.
— Pięknie! Tyle rozumiem. Zmodyfikuję więc tę moją fałszywą generalizację. Wszyscy uczestnicy tego treningu, poza tobą, to dupy wołowe, ponieważ egzystują na podstawie systemów przekonań, które nie pozwalają im czuć, że żyją, a ich życiu funkcjonować jak należy. Ty jesteś wyjątkiem. Ty masz piękny system przekonań, więc wszyscy się zgadzamy, że z ciebie piękna dupa wołowa.
Tom jest zszokowany i przez sekundę nic nie mówi.
— Możesz mi wymyślać, jak ci się podoba — mówi po chwili. — To, że musisz mnie obrażać, to po prostu znak, że jesteś osobą pozbawioną centrum.
— Zrozumiałem, Tom — mówi trener, podchodząc do krawędzi estrady i patrząc w dół na Toma, stojącego w trzecim rzędzie. — Sądzisz, że jestem pozbawiony centrum, ponieważ nazywam ludzi będących dupami wołowymi dupami wołowymi, tak? To jest jeszcze jedna z twoich teorii. Jeszcze jeden system przekonań. Twoja psychika ci mówi: „Ludzie mający centrum nie wymyślają innym ludziom od dup wołowych”. Wspaniale! Zrozumiałem. Teraz możesz usiąść, wiedząc, że ja wiem, że uważasz, że jestem pozbawiony centrum. Ja zaś mogę dalej być trenerem, przypominającym ludziom, że jesteście tutaj, ponieważ wasze życia nie funkcjonują. OK?
Tom, krzywi się, ale jego chrapliwy głos pozostaje dość spokojny, gdy odpowiada:
— Co to da, że będzie się bez przerwy krakało, iż nasze życia nie funkcjonują? Myślałem, że est ma stworzyć bezpieczne obszary, gdzie ludzie będą mogli rozmawiać o sobie samych, a ty naskakujesz na każdego, kto otworzy usta.
— Obszar tutaj jest bezpieczny — odpowiada trener, schodząc z estrady i stając naprzeciw pierwszego rzędu, przed Tomem. — Nie ma nic złego w tym, że się jest dupą wołową. Niektórzy z moich najlepszych przyjaciół to dupy wołowe. [Nerwowe śmiechy] W istocie wszyscy moi najlepsi przyjaciele są nimi. I wcale nikogo nie poniżam. Po prostu to stwierdzam. Jeśli niektóre z tych zdań sprawiają, że czujecie się poniżeni, to wasz wkład, nie mój.
— Po prostu wydaje mi się, że mistrz Zen nie spędziłby pierwszej godziny darshan, wymyślając swym uczniom od dup wołowych.
— Nie byłbym tego aż taki pewien, Tom. Słyszałem o całkiem ostrych mistrzach Zen. Wielu z tych, których znam, kiedy nie walą swoich mnichów po głowach, z pewnością sporo wrzeszczą. Ale słuchaj — chcesz mistrza Zen, znajdź sobie mistrza Zen. Chcesz est, weź est. Powód, dla którego mówię wam, dupy wołowe, że wasze życia nie funkcjonują, jest prosty: WASZE ŻYCIA NIE FUNKCJONUJĄ! Gdyby funkcjonowały, nie byłoby was tutaj. Gadam o tym, bo wszyscy nosicie z sobą masę przekonań, sprawiających, że wierzycie, iż wasze życie funkcjonuje; że macie rację; że robicie, co trzeba. O ile jakiś cień tego, że jesteście w ślepym zaułku, że wasze życie nie funkcjonuje, nie dotrze do was, będziecie nadal chować się w wygodnych kłamstwach sprawiających, że wasze życie nie może funkcjonować.
— Ale nie da się zmienić ludzi, dając im wykłady.
— Racja! Ja to rozumiem. Dlatego właśnie mówię wam, abyście nie wierzyli ani jednemu mojemu słowu.
— Dlaczego więc je wypowiadasz? — pyta Tom.
— Wypowiadam je, ponieważ Werner stwierdził, że to działa.
Ta odpowiedź na chwilę ucisza Toma, ale ten zaraz znowu zaczyna:
— Więc my tu po prostu siedzimy i to znosimy?
— Albo wstajecie i to znosicie. Jak chcecie. To działa zarówno na siedząco, jak i na stojąco. Prawdopodobnie działa nieco lepiej na ludzi, którzy stoją: wyprostowana wołowa dupowatość jest zawsze łatwiej dostrzegalna niż siedząca wołowa dupowatość.
— Jezu! Jesteś chamskim skurwysynem.
— Super! Coś jeszcze, Tom?
Tom stoi przez moment nieco przygarbiony, z opuszczoną głową.
— Nie — mówi w końcu. — Myślę, że chamski skurwysyn mówi wszystko.
— Dziękuję ci, Tom — mówi trener i Tom siada. [Oklaski, które się rozlegają, nie są przesadnie głośne]
— OK, dupy wołowe, nie klaszczecie. Albo monety, albo klaskanie. Wszyscy mają okazać, że wysłuchali Toma. Chcę to usłyszeć. [Głośne oklaski]
— Jean. Wstań.
Jean, atrakcyjna matrona pod czterdziestką, konserwatywnie ubrana, bierze mikrofon i mówi:
— Nie rozumiem, dlaczego tyle szumu o oklaskiwanie kogoś, kto mówi. Nie moglibyśmy się bez tego obejść?
— Nie, nie możemy się bez tego obejść.
— Ale dlaczego mamy to robić?
— Musicie to robić, bo to jest jedna z podstawowych reguł. Słuchaj, chcę, żeby każdy tutaj obecny wiedział, że może wstać i powiedzieć cokolwiek zechce i, niezależnie od tego, co powie — kiedy skończy, wyrazimy mu uznanie za pomocą oklasków. Nie oklaskujemy ludzi dlatego, że się z nimi zgadzamy — cholera, to by było, że dupy wołowe oklaskują dupowatość — ale po to, żeby okazać, że dostrzegliśmy, że ten ktoś podzielił się z nami swym przeżyciem albo swym punktem widzenia — nieważne, czy nam się to podoba czy nie. To wszystko.
— Wydaje się głupie oklaskiwanie kogoś tylko dlatego, że pyta, czy mu wolno zdjąć marynarkę, jak ten człowiek wcześniej.
— To jest w porządku, Jean. Naucz się żyć z głupotą, to wszystko, o co chodzi w est. Dziękuję ci. HEJ! GDZIE SIĘ WYBIERASZ?
Młoda kobieta podniosła się z pierwszego rzędu i szybko szła w poprzek widowni w stronę wyjścia z tyłu sali. Była blada i trzymała dłonie przed twarzą. Została odprowadzona z powrotem na swoje miejsce w przednim rzędzie, gdzie stała teraz niepewnie.
— Będę wymiotować! Będę wymiotować! — powtarzała.
— Weź mikrofon, Marie.
— Chcę do łazienki. Będę wymiotować!
— Asystent da ci po prostu torebkę. Jeśli musisz wymiotować, rób to do torebki. Podaj jej mikrofon, Richardzie.
— Nie wiem, jak tego używać — odpowiada Marie, mocując się z torebką.
— Bierzesz torbę w ręce — mówi trener, po raz pierwszy siadając na jednym z dwóch tapicerowanych krzeseł na estradzie — i trzymasz ją przed twarzą. Nie da się nie trafić. Spróbuj, zrób to.
— Nie mogę!
— ZRÓB TO!=
— Nie mogę!
[Cisza]
— Nie mogę oddychać — oświadcza Marie stłumionym głosem, z torbą zakrywającą jej usta.
— Trzymaj tę cholerną torbę parę cali od twarzy!
— Nie trafię.
— Nie obchodzi mnie, jak celnie strzelasz, przysuń torbę bliżej swojej twarzy.
— Nie będę mogła oddychać.
— Słuchaj — mówi trener, odchylając się na swym krześle. — Jeśli chcesz oddychać, oddychaj. Jeśli chcesz wymiotować, weź torbę bliżej twarzy i wymiotuj.
— Proszę, pozwólcie mi pójść do łazienki.
— Siadaj. Rób sobie dalej yo-yo z torby na wymioty i nie próbuj nawet sprawdzić, jak celnie potrafisz strzelać. Dziękuję.
Kiedy Marie siada, słychać nerwowe oklaski.
— Ta dziewczyna źle się czuje! — krzyczy ktoś z tyłu sali.
— ZAMKNIJ SIĘ! — odkrzykuje trener, wstaje i przechodzi na przód estrady. — Jeśli chcesz coś powiedzieć w tej sali, podnosisz rękę i nie mówisz, zanim cię nie wezwę, a asystent nie przyniesie ci mikrofonu. Wtedy możesz wstać i powiedzieć, co tylko zechcesz. Rozumiecie to, dupy wołowe?
Odpowiada mu zupełna cisza. Potem z tyłu sali unosi się jedna ręka.
— W porządku — mówi trener. — John. Wstań. Weź mikrofon.
Człowiek, który wstaje, to ten sam, który wcześniej krzyczał. To starszy człowiek z rzedniejącymi włosami, w okularach, nieco pochylony.
— Nie podoba mi się to — mówi naładowanym emocjami głosem. — Nie widzę żadnego powodu, żebyś był taki niegrzeczny. Mogłeś powiedzieć tej dziewczynie, jak skorzystać z tej torebki, bez obrażania jej i ośmieszania wszystkiego, co robiła.
— Rozumiem, John — mówi trener, przechodząc z powrotem do swego krzesła i ponownie siadając. — Ale przeanalizujmy to, co zaszło. Marie chce wymiotować. My dajemy jej torebkę. Dorzucamy instrukcje, jak jej użyć. Ty masz ochotę wstać i bronić uciśnionej kobiecości. Marie ma ochotę czuć, że musi wymiotować. Traktujemy was w ten sam sposób. Ty dostajesz mikrofon. Ona dostaje papierową torebkę.
— Ja się nie czuję źle — mówi John.
— Super! Nie potrzeba torebki dla Johna.
— Mogłeś być uprzejmy. Mogłeś jej pomóc.
— Jasne. To prawdopodobnie ta sama gra, którą Marie stosuje, kiedy stwarza swoje mdłości: „Biedna Marie! Musi zwymiotować. Biedactwo!”. W est, kiedy ktoś musi wymiotować, mówimy: „W porządku! Oto torebka. Baw się dobrze!” Zadziwiające, jak niewielu ludzi w końcu decyduje się jej użyć.
John przez chwilę stoi niepewny, potem siada.
— Dziękuję ci za podzielenie się tym z nami, John. [Oklaski] Myślę, że zapomnieliśmy wyrazić Jean uznanie za to, co mówiła, zanim Marie próbowała wyjść z sali. Proszę o oklaski dla Jean. [Oklaski]

Artykuł pochodzi z darmowego fragmentu e-book'a: "Księga est"


Zamów teraz albo czytaj dalej »

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz